Obserwatorzy

niedziela, 15 maja 2011

loffciam oborę

Obora, teoretycznie miejsce, do którego mają uczęszczać wieśniacy i Mimi w celu wykształcenia się. W praktyce krowi kał, to jedna z rzeczy, o których się tam najmniej myśli, a najwięcej czuje. Jest to jedna z głównych zalet tej oto budowli. To ściany tych budynków były świadkami wielu nieznośnych odorów, ale też pięknych zapachów spleśniałego jedzenia krów.
Jest to wielka przestrzeń, gdzie ludzie tak jednocześnie podobni do krów, walczą o to, by jakoś przeżyć wszystkie przykre zapachy związane z tym miejscem. Zmuszeni do swojego ciągłego towarzystwa i ogromnego tłoku zapierdziałych krów.
Dopiero, gdy zbliża się koniec miesiąca i czas wypłaty, uczniowie gnojni zdają sobie sprawę z tego, że tak naprawdę przez cały czas zajmowali się wszystkim, tylko nie tym, po co mieli do obory przychodzić i zaczyna się sezon wciągania nosem krowiego kału i wąchania krowich dupć.
Dzisiejszy dzień właśnie do takich należał. Nagle wszyscy się pobudzili, jak Ferdynand Kiepski, który z długim oczekiwaniem w końcu zobaczył piwo.
Chyba tylko lekcja zabaw w błotku, na której jak zwykle Mudzin z Afrika próbował wtopić się z owe błotko, była najspokojniejsza i nikt nie przejmował się oborą. Godzinę opieki nad kurami, korzystając z uroku prażącego słońca, spędziliśmy w kurniku, gdzie prowadziłam jakże "inteligentną" rozmowę z kogutem i jego żoną- Walerią.
Strasznie irytuje mnie to, jakie kury potrafią być fałszywe i zapatrzone w swoich kogutów, nie zauważając tego, że znoszą coraz mniej jajek.
"Kuku-ryku, kukuKUPA, kuku-ryku, was ist das?"
Idiotyzm tych wszystkich kur i kogutów czasem jest tak bezsensowny, że zaczynam zastanawiać się nad sensem ich gdakania, skoro nie potrafią się nim posługiwać.
Gdy skończyły się te wszystkie wiejskie lekcje, przeszłam się na spacer ze Stefanem, aby pokazać mu tutejszą stajnię. Mieliśmy w planach korzystać z uroków zasranej w całości trawy i relaksować się na niej, mocząc stopy w końskich plackach. Ale jak to zwykle w życiu bywa, nic nie jest takie, jakie się zaplanuje. Pech zawsze nas dopadnie w najmniej oczekiwanym momencie. Ja osobiście mam do tego przerażające predyspozycje.
Pomyśleliśmy, że możemy pomoczyć łydki w końskich plackach.
Zastanówcie się, czego nie można się po mnie spodziewać...
"Tylko Mimi potrafi zacząć nurkować w gównie pozostawionym przez konie"
To nie było fajne, 3 godziny zlizywałam językiem wszelkie pozostałości śmierdzącego, ciemnego gówna. Głowa mi się od tego zapadała, ej no, trzeba coś na to poradzić ;/ Jeszcze stanie się krzywda jakiemuś dziecku, które również będzie chciało pobawić się w końskiej niespodziance.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz