piątek, 16 września 2011
Małe co nieco o zwierzętach
Byłam dzisiaj z gangiem tchórzofretek na ustawce z piżmakami. Rodzice sądzą, że moje zoologiczne bójki mogą skończyć się aktywacją wulkanu na Islandii. A przecież to oni mnie tego nauczyli! Gdy byłam mała, rodzice kupili mi przerośniętego wpieprza, używałam go jako przyrządu do masażu głowy - to wtedy narodziła się moja miłość do zwierząt. Ale strasznie niewygodnie było się smyrać prosiakiem po karku, dlatego jeszcze dziś o północy idę mścić się na dzikach w lesie. Będę atakować je szlaufem ogrodowym i gumowymi maczetami. W zasadzie to nie ma sensu, ale brzmi groźnie. Albo odpuszczę sobie leśne klimaty, wśród dzikich leśnych zwierząt czuję się mało glamour. Jutro jadę do stajni, muszę w końcu pojeździć na swoim bizonie, który ostatnio rozwalił piec kaflowy w domu Mostowiaków. To zwierzę doprowadza mnie do szału macicy! Rok temu zabijało kury i dręczyło owce na podhalu, a gdyby tego było mało, wciągało mrówki nosem i wypluwało uszami. Tymczasem idę nakarmić nosorożca, jutro napiszę następną notkę, albo chociaż przedstawię ją na szęści w migach.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
haha nieźle się uśmiałam. super notka. czekam na więcej ;D
OdpowiedzUsuńNotki macie boski ;d
OdpowiedzUsuńLikaa00
Gdzie trzymasz tego bizona? <3
OdpowiedzUsuńkolik